Od jakiegoś czasu, obserwuję uważnie mojego starszego synka Maksa. I każdego dnia jestem zdumiona tym, jak wiele jest w nim nas: mnie i mojego męża. W najmniej oczekiwanych momentach wyskakuje nagle z czymś, co sprawia, że zatrzymuję się i zbieram szczękę z podłogi. Albo próbuję się nie rozpłakać wzruszona jego wrażliwością, dobrocią i spontanicznością. Przykłady? Bardzo proszę. 

Mój młodszy synek leży w łóżeczku i troszkę marudzi. Maks podchodzi do niego i mówi: „Nie płacz Kubuniu. Ja jestem przy tobie”. / ewentualnie: „Kuba, nie marudź” 🙂

Siedzimy przy stole i jemy kolację. Maks patrzy na mnie tymi swoimi dużymi, niebieskimi oczami i mówi: „Ale pysznego tościka zrobiłaś, mamo”.

Podaję Maksowi kubek z mlekiem i słyszę: „Dziękuję, kochanie”. 

Bawimy się. Układamy puzzle. „Brawo, mamusiu!”, „Mamo, jesteś zdolna”.

Maks i tata, który wrócił z pracy: „Tatuś jest zmęczony. Tatusiu, usiądź”.

Te wszystkie i wiele, wiele innych sytuacji uświadamiają mi, a może raczej przypominają, że dzieci to taka mała kalka naszych zachowań, słów, emocji… To, co widzą na co dzień: jak się do siebie odnosimy, jak traktujemy i co mówimy jako dorośli, prędzej czy później znajdzie odzwierciedlenie w tym, jak funkcjonują one. 

W ich szczerym uśmiechu będącym odpowiedzią na uśmiech nieznajomej staruszki w parku; w pełnym ufności wtuleniu w nasze ramiona, kiedy się czegoś przestraszą; w cichym „dobranoc” wyszeptanym tuż przed zaśnięciem…

Pamiętajmy, by pomimo zmęczenia, zabiegania, stresów okazywać sobie i dzieciom miłość i szacunek. To zaprocentuje. Może nie dziś i nie jutro, ale w końcu świat stanie się lepszy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.