Kilka dni temu naszła mnie pewna refleksja.

Doszłam do wniosku, że kobieta musi czuć, że pomimo jej wad i pomimo jej kaprysów, złych humorów, mężczyzna ją kocha i będzie o nią walczył. Mimo że czasem czuje złość lub bywa zawiedziony, zrobi wszystko, by im się udało.

Kłótnia to w pewnym sensie utrata poczucia bezpieczeństwa. Równowaga zostaje zachwiana. Pojawia się myśl: „Czy to oznaka, że coś się psuje? Lub że to koniec?”. Może dlatego każde usłyszane słowo jest analizowane z każdej możliwej strony, nadinterpretowane. Kobieta potrafi w zwykłym „Zastanów się, co Ty mówisz!” doszukać się potwierdzenia tego, że zawiodła swojego mężczyznę i że on nie chce już z nią być.

I chyba właśnie dlatego, nawet kiedy dochodzi do kłótni czy tak zwanych cichych dni, kobieta chce usłyszeć: „Kocham Cię i chcę spędzić z Tobą całe życie”. Może nawet większość sporów udałoby się w ten sposób rozładować? W pewnym momencie, kiedy emocje zaczynają brać górę, złość uderza do głowy, mężczyzna powinien podejść do kobiety, objąć ją mocno, popatrzeć w oczy i powiedzieć: „Mimo wszystko i tak Cię kocham…”. (Z drugiej strony… tak samo mogą, lub wręcz powinny, zachować się kobiety. Mężczyźni też pewnie tego potrzebują, choć może nie analizują wszystkiego aż tak, jak my- kobiety… ).

Wydaje mi się, że w chwilach kryzysu, kiedy nawet jakąś drobnostką, a może zwłaszcza drobnostką, nic nie znaczącym słowem, zachowaniem, w obu osobach pojawia się złość, która narasta z prędkością światła, człowiek sam się nakręca, nadinterpretuje sygnały, jakie wysyła druga strona. Wtedy może pojawić się myśl, o tym, jaki to wszystko ma sens, skoro przez jakąś głupotę nie możemy nawet ze sobą normalnie? Dlatego tak ważne jest to, by mimo wszystko mieć pewność, że to tylko chwilowe. Że za chwilę pogodzimy się i będziemy jeszcze silniejsi jako „my”..

Jakie to dziwne, że jesteśmy ze sobą, kochamy się, nie wyobrażamy sobie życia bez siebie, chcemy dla siebie nawzajem tylko tego, co najlepsze, a czasem wydarza się coś takiego, że zachowujemy się jak wrogowie… Patrzymy na drugą osobę i zastanawiamy się: „Kurczę, przecież on taki nie jest.”, „Przecież ona się tak nie zachowuję. I ja też taki nie jestem”. Padają słowa, które ranią tego, do kogo są skierowane. A kiedy emocje opadną, to też osoba, która je wypowiedziała, czuje się zawiedziona samą sobą i tym, że mogła coś takiego pomyśleć i powiedzieć komuś, kogo kocha, może nawet najbardziej na świecie.

Jak to się dzieje, że ranimy najbliższą dla nas osobę? Przecież w normalnym związku nikt nie robi tego celowo. Czy sprawiają to niedopowiedzenia? Niespełnione oczekiwania? Brak wzajemnego zrozumienia? Chyba nikt, kto jest w szczęśliwym związku nie powie, że od czasu do czasu chce skrzywdzić swojego partnera.

A przecież kłótnie zdarzają się u większości, jeśli nawet nie u wszystkich szczęśliwych par. Może trzeba przyjąć to do wiadomości i liczyć się z tym, że nie zawsze jest tak idealnie jak wtedy, gdy siedzimy obok siebie na kanapie trzymając się za ręce i ciesząc się wspólną, leniwą niedzielą. Albo wtedy, gdy zasypiamy obok siebie zmęczeni okazaną sobie miłością? Jesteśmy tylko ludźmi.

Każdy z nas jest pełen wad, słabości i niezaspokojonych potrzeb. Naturalne jest, że w którymś momencie może wydarzyć się coś, co będzie zapalnikiem dla buzujących emocji. Trzeba chyba nauczyć się radzić sobie z takimi sytuacjami, to znaczy jak najszybciej zacząć komunikować, jak się czujemy, dlaczego i czego oczekujemy od drugiej strony. Trzeba nauczyć się, jak chować dumę do kieszeni, przełknąć gorycz upokorzenia i poczucia wstydu własnym zachowaniem i po prostu przeprosić. W chwili, gdy czujemy wypełniającą nas złość i poczucie skrzywdzenia, niezrozumienia, nie myśleć: „Dlaczego on mi to robi? Czy nie widzi, że cierpię?”.

Zamiast tego zatrzymać się na chwilę, spojrzeć na nią lub na niego i zastanowić się nad tym, czy to, o co się kłócimy, jest tego warte. Przecież mamy spędzić wspólnie całe życie. Każda wspólna chwila jest na wagę złota. Nikt nam nie zagwarantuje tego, że jutro będziemy mieli możliwość jeszcze raz na siebie spojrzeć, porozmawiać, przytulić… Kurczę, na co dzień w ogóle się o tym nie myśli. I to chyba ostatnie, co przychodzi do głowy wtedy, gdy jedyne, co czujemy to złość, zawód i smutek po kłótni. A przecież tak właśnie jest. Tymczasem czekamy na to, aż druga strona przyjdzie i nas przeprosi. Ciężko nam dostrzec własne błędy i przyznać się do winy. Jeszcze trudniej wyciągnąć rękę do zgody, gdy widzimy, że jednak wina nie do końca leży po naszej stronie. Zapominamy o tym, że związek to nie układ działający w ten sposób.

Będąc z kimś, mamy troszczyć się o jego dobro, wspólnie wzrastać w miłości, przekraczać samego siebie. Nawet, jeśli wymaga to ustąpienia ze swojego stanowiska, zrezygnowania z czegoś, na czym nam zależy. W ten sposób okazujemy drugiej osobie, jak wiele dla nas znaczy. I że miłość do niej wygrywa z naszym uporem, złością, egoizmem.

Bo chyba tak powinno być, że miłość do drugiej osoby zwycięży nawet największy egoizm?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.