„Zamknęła oczy i uniosła twarz ku słońcu. Lubiła to, jak jego promienie delikatnie muskały jej twarz, ramiona… Zwłaszcza teraz, kiedy tak często było jej zimno. Nie wiedziała, czy to kwestia ubywających kilogramów czy jej psychiki.

Kwietniowe słońce sprawiało jednak, że było jej przyjemnie ciepło. Wczoraj zauważyła nowe piegi. Uśmiechnęła się do myśli, że kiedyś tak bardzo ich nie lubiła i za wszelką cenę chciała się ich pozbyć. Zresztą, wcześniej nie lubiła w sobie wielu rzeczy. Za krótkie nogi, lekko odstające uszy, niesforne loki… Teraz to wszystko wydawało się takie nieważne. Było nieważne. Dopiero teraz uświadamiała sobie, jak bardzo płytkie było jej życie. Studia, kolokwia, poprawki, imprezy, spięcia z Przemkiem. Tak wiele by dała, by to dalej były jej największe zmartwienia. I tak niewiele miała, by handlować z losem…


Wiele tygodni zajęło jej przyzwyczajenie się do myśli, że umiera. Nie, nie pogodziła się z tym. W głębi duszy ciągle się buntowała. Coraz słabiej i rzadziej, bo obok buntu pojawiała się też rezygnacja i jakiś dziwny spokój, ale mimo wszystko, kiedy miała gorszy dzień, pytała Boga, dlaczego ona i dlaczego właśnie teraz.
Trochę pomagało jej to, że mogła się poruszać po terenie szpitala. Niewielu z pacjentów miało na to siły. Zdarzało się też, że i dla niej był to zbyt duży wysiłek.


W dni, kiedy nie miała siły wyjść na spacer, siadywała przy oknie i obserwowała otaczający szpital ogród. Choć w sumie był tak duży, że wyglądał jak park. Budząca się do życia zieleń pozwalała na chwilę zapomnieć o tym, gdzie była. Ale potem wzrok dostrzegał ludzi wchodzących do budynku, spacerujących po ogrodzie, wychodzących poza teren szpitala… U tych z zewnątrz dostrzegała cierpienie, takie samo jak u swoich rodziców. Kiedy przychodzili, udawali, że wszystko będzie dobrze. Zaklinali rzeczywistość. Mama przynosiła jej ulubione potrawy, udając, że nie dostrzega tego, że zjada ich coraz mniej. Tata zawsze miał ze sobą jakieś nowości z księgarni. Starali się jak mogli podnieść ją na duchu. To sprawiało, że jeszcze bardziej ich kochała. I dlatego ona też udawała. Że się uśmiecha, że nie boli, że wierzy, że będzie dobrze. Miała nadzieję, że dzięki temu będzie im łatwiej, kiedy ona już odejdzie.
Nikt nie wiedział, jak bardzo się boi. Bólu, cierpienia… I tego, że nikt nie potrzyma ją za rękę, kiedy będzie odchodzić.


Nie łudziła się już, że wyzdrowieje. „Siostro, ja szukam dziewczyny, nie trupa”. To te słowa zabolały bardziej niż diagnoza lekarzy i sprawiły, że się poddała. Straciła resztki nadziei, bo jak mogła ją mieć, skoro ktoś, z kim chciała spędzić całe życie, jej nie miał? Słowa, których nie powinna była usłyszeć. Brutalne, raniące, prawdziwe…


Potrząsnęła głową i otworzyła oczy. Po dłuższej chwili w ciemnościach wszystko wydawało się o wiele barwniejsze i jaśniejsze niż wcześniej. „Może tak będzie, kiedy umrę? Ciepło, jasno, przyjemnie?”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.