Czasami kobiety, które dużo przeszły i zostały boleśnie zranione, boją się otworzyć na szczęście (zresztą, mężczyźni pewnie też). Dużo czasu zajmuje im przełamanie się, zaufanie komuś. Mnóstwo wysiłku wkładają w to, żeby zbudować związek. I mimo tego, że są w relacji, wszystko wydaje się w porządku, to ciągle doszukują się czegoś, co może świadczyć o tym, że związek zaczyna się psuć. Jakieś niedopowiedzenie, które dokończą na swój sposób, słowa, które interpretują nie tak, jak trzeba, gest, spojrzenie. Strach przed tym, by nie stracić tego, czego tak bardzo pragną, sprawia, że nie mówią głośno o tym, co przeżywają, z czego powinni się cieszyć.
A przecież trzeba się cieszyć tym, co jest. Nie można czekać na to, aż będzie się miało pewność, że to wszystko wypali. Każdy związek musi się kiedyś zacząć. A początki: radość z każdej wspólnej chwili, oczekiwanie na kolejne spotkanie, każde słowo, dotyk, spojrzenie, podekscytowanie, gdy myślimy o drugiej osobie, jest niesamowite. Może dać nam takiego kopa do działania i życia, że… coś niesamowitego.
To, że będziemy mówić głośno o swoim szczęściu nie sprawi, że ono niespodziewanie zniknie. Kiedy będziemy się cieszyć tym, że jest dobrze, że jesteśmy w relacji, że ktoś nas kocha? Jak będziemy mieć 50, 60 lat? Po kilkudziesięciu latach wspólnego życia, mając pewność, że to się udało? Szkoda życia na taką zachowawczość. Oczywiście, nikt nam nie zagwarantuje tego, że będziemy żyli długo i szczęśliwie. O szczęście: w każdym aspekcie swego życia, trzeba walczyć i dbać.
Ale jeśli boimy się cieszyć każdą chwilą z obawy, że możemy to stracić, bo nie jesteśmy pewni, czy się uda, to kiedy w końcu będziemy szczęśliwi?